Moc sakramentu małżeństwa
Nasze małżeństwo po - ciężkim kryzysie - po zdradzie - zaczęło rozkwitać niespotykaną siłą miłości i wiary. Mój mąż powrócił i jesteśmy szczęśliwym małżeństwem. I mogę z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że nasza miłość jest teraz o wiele dojrzalsza. Owszem, jest inaczej - to tak jak z tym winem w Kanie Galilejskiej. Bo "gdzie (...) wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska" (Rz 5, 20). Potrzeba jednak ciągłej współpracy z tą łaską. Im więcej my z siebie dajemy, tym więcej Bóg nam pomaga.
Ratowałam swoje małżeństwo opuszczona przez najbliższych, zdana sama na siebie. Czułam jednak, że wspiera mnie łaska i całe niebo. Ratowałam nasz związek nawet wówczas, kiedy mąż mi powiedział, że już mnie nie kocha. Ratowałam godność naszego sakramentu i o to walczyłam, nawet jak mi mówiono: "to przecież nie pani zrywa przysięgę!". Bo właśnie w obliczu Boga przysięgałam, że nie opuszczę swego małżonka aż do śmierci. To ja wzięłam na siebie odpowiedzialność za nasze małżeństwo i modliłam się o nawrócenie swojego męża (Telegramem do św. Józefa, Litanią do Ducha Świętego i Litanią do Najdroższej Krwi Chrystusa), bo on wtedy był w stanie tej duchowej śmierci.
Na każdą i każdego z nas czeka wiele łask, ale najpierw to my sami musimy o nie poprosić. Bóg się nie wprasza na siłę do nikogo, to my bardzo często wystawiamy Go za drzwi. On jest i czeka cierpliwie, aż przestaniemy się szarpać ze sobą życiem. Dlatego pierwsze kroki kierujmy najpierw do Pana Boga, a otrzymamy spokój, siłę, ukojenie i światło do wszelkiego działania.
Staram się tak postępować i dzielę się z Wami własnym doświadczeniem, jak działa łaska w moim życiu. Prawdziwa miłość przecież zaczyna się dopiero od kochania "na złe". I nas to spotkało... Jednak nasza miłość ocalała w obliczu wielkiej próby. Zrozumiałam, że kochać to przede wszystkim wybaczać. I stał się "cud", a potem drugi i następne - i tyle łask spłynęło! Dostaliśmy "lepsze wino" na koniec. Taka jest bowiem moc sakramentu małżeństwa - trzeba tylko zawierzyć wszystko Jezusowi. Zawsze jest za wcześnie, aby się poddawać, i nawet w cierpieniu można być szczęśliwym.
M.
(publikacja za zgodą autorki oraz za zgodą "Miłujcie się!" )
Świadectwo uzdrowienia małżeństwa sakramentalnego
Moi uczniowie stali się małżonkami. On był zaangażowany w wiele działań młodzieżowych i powoli dorastał jako mężczyzna, wydawało się, że wyrósł człowiek Chrystusa. A potem zaczął się czas przemian ustrojowych. Inteligentny, bystry, sprawny, rozpoczął tak zwany własny biznes. Widziałem, jak nieustannie biega. Zatrzymałem go kiedyś i powiedziałem: "Ty masz czas dla Jezusa?". Spuścił głowę i powiedział: "Nie zawsze". I wtedy mu powiedziałem: "Uważaj, kolejny etap jest taki, że nie będziesz miał czasu dla swoich; dla żony i dzieci. Uważaj!". Nie zatrzymał się. Półtora roku po tym wydarzeniu był tragiczny telefon jego matki informujący mnie, że złożyli do sądu pozew o rozwód. Chwyciłem za telefon, ale nie można się było z nimi porozumieć. Poszedłem do kaplicy i w mojej ludzkiej bezradności przyszło natchnienie: dobry ksiądz, gdy choruje ktoś z jego parafian, bierze Najświętszy Sakrament i idzie do niego. Więc to zrobiłem - wziąłem Najświętszy Sakrament, wsiadłem do auta i kilkadziesiąt kilometrów od Gorzowa, około godziny 22.00 wszedłem do ich domu i powiedziałem: "Nie macie czasu dla Jezusa, to wam Go przywiozłem na całą noc". Cisza trwała gdzieś do czwartej nad ranem, a około czwartej on pierwszy zaczął płakać, a ja wówczas powiedziałem Jezusowi: "Jezu, jak mężczyzna płacze, to jest jeszcze ratunek".
Świadectwo uzdrowienia małżeństwa sakramentalnego
Moi uczniowie stali się małżonkami. On był zaangażowany w wiele działań młodzieżowych i powoli dorastał jako mężczyzna, wydawało się, że wyrósł człowiek Chrystusa. A potem zaczął się czas przemian ustrojowych. Inteligentny, bystry, sprawny, rozpoczął tak zwany własny biznes. Widziałem, jak nieustannie biega. Zatrzymałem go kiedyś i powiedziałem: "Ty masz czas dla Jezusa?". Spuścił głowę i powiedział: "Nie zawsze". I wtedy mu powiedziałem: "Uważaj, kolejny etap jest taki, że nie będziesz miał czasu dla swoich; dla żony i dzieci. Uważaj!". Nie zatrzymał się. Półtora roku po tym wydarzeniu był tragiczny telefon jego matki informujący mnie, że złożyli do sądu pozew o rozwód. Chwyciłem za telefon, ale nie można się było z nimi porozumieć. Poszedłem do kaplicy i w mojej ludzkiej bezradności przyszło natchnienie: dobry ksiądz, gdy choruje ktoś z jego parafian, bierze Najświętszy Sakrament i idzie do niego. Więc to zrobiłem - wziąłem Najświętszy Sakrament, wsiadłem do auta i kilkadziesiąt kilometrów od Gorzowa, około godziny 22.00 wszedłem do ich domu i powiedziałem: "Nie macie czasu dla Jezusa, to wam Go przywiozłem na całą noc". Cisza trwała gdzieś do czwartej nad ranem, a około czwartej on pierwszy zaczął płakać, a ja wówczas powiedziałem Jezusowi: "Jezu, jak mężczyzna płacze, to jest jeszcze ratunek".
"Wycofaliśmy pozew o rozwód. Jezus leczy nasze serca, naszą miłość... wygrywa".